sobota, 1 marca 2014

rozdział 7

Avery zastanawiał się dlaczego Layla Malfoy, zadaje się z tamtymi "wielkimi obrońcami wszystkich uciśnionych" przecież to całkowicie nie leżało w jej naturze. Zwykle gardziła takimi osobami, a tu nagle przesiaduje z nimi na błoniach. Gdy tylko podeszła do niego zapytał z trudem skrywając gniew wywołany zazdrością
-Dlaczego się z nimi zadajesz?-spytał schodząc z miotły
-Spokojnie Avery, to tylko żart. Sprawdzam na ile są głupi.
-A już myślałem....-urwał odwracając od niej na chwilę wzrok.     -Co myślałeś Paul?-spytała. Avery zastanawiał się co jej powiedzieć. W końcu doszedł do wniosku,by lepiej nie kontynuować tematu. Zamiast tego powiedział
-Właśnie, mamy trening przed meczem z gryfonami. Chcesz popatrzeć?
Layla zauważyła,że zmienił temat. Doskonale go rozumiała. On jedyny znał prawdziwą Laylę, a nie tak jak większość-Laylę za ,którą ona chce uchodzić. W końcu znali się odkąd tylko pamięta.
-Jasne. Chce wiedzieć jak skopiecie im te gryfonskie tyły.-odparła idąc za nim w głąb boiska.
-Hahaha, tego możesz być pewna. Chociaż ich szukający- Potter mnie martwi...-powiedział pokazując nawołującym go kumplom z drużyny,że zaraz przyjdzie. 
-Nie martw się Paul, przecież jesteście świetni. Dosłownie zmiażdżyliście przemądrzałych krukonów i mistrzów z zeszłego roku puchonów.-pocieszyła go -A teraz idź zanim Goyl'e wyrzuci cię za opóźnianie treningów.- dodała idąc na trybuny.
W tym samym czasie "kółko adoracji" Pottera patrzyło w ich kierunku, dostrzegając jedynie zarysy ich postaci. Przyjaciele Layli już ich opuścili po tym jak co nie co się dowiedzieli się od gryfonów. Postanowili podpatrzeć trochę trening ślizgonów, w końcu Sean kontynuował rodzinną tradycje. Był tak jak jego ojciec i dziadek szukającym drużyny Gryffindoru. Podeszli w miarę blisko boiska i skryli się za trybunami. Widzieli wszystko dokładnie. Nie chciało im się wierzyć własnym oczom. Trening ślizgonów był dla nich levelem Hard. Jasper musiał przyznać jako pałkarz gryfonów, że nigdy nie widział by ktoś tak mocno odbijał piłki. Drużyna Slytherina latała z taką prędkością ,że widzieli tylko szmaragdowe smugi. Sean teraz już wiedział,że to będzie ciężki mecz. Nagle Anne go szturchnęła.
-Sean, zobacz.
Spojrzał w kierunku wskazanym przez przyjaciółkę. Pokazywała na jednego z obrońców rzucającego raz po raz ukradkowe spojrzenia na trybuny, dokładnie tam gdzie była Layla. Nawet z tego miejsca rozpoznał ,że to Paul Avery. Sean poznał tego ślizgona przez przypadek w wakacje na meczu quiddicza sokołów z Heidelbergu grających przeciwko zaklinaczą z Czamb, wtedy to o mało nie doszło między nimi do pojedynku...Z zamyślenia wyrwał go Dany.
-Czy mi się wydaje czy on ma coś do Malfoy?
-Sądzę,że są przyjaciółmi. Ale on nie jest jednym z tych jej "przyjaciół" których ona traktuje jak służących, tylko jednym z tych ,których ona traktuje na poważnie.- odparł im ton kogoś, który brzmiał jak z wykładu. Była to dwójka krukonów, skrywająca się po drugiej stronie trybunów.
-Co wy tu robicie?-zapytała Grey.
-To co wy. Próbujemy zrozumieć zwycięską technikę ślizgonów.-odparła krukonka
-Jak mówiła Helena Ravenclaw, problem rozwiązuje się przez obserwacje.-uzupełnił krukon.
-Wiecie,że to nie czyste zagranie?- powiedziała Grey za nim zrozumiała paradoks.
Krukoni spojrzeli na nią i z typowym profesorskim tonem oznajmili
-Doprawdy? I mówi to osoba ,która przyszła tu dokładnie w tym samym celu co my. A na dodatek osoba pochodząca z domu o którym się mówi  "Tam gdzie męstwa kwitnie cnota." a jak zapewne zauważyliście to podpatrywanie jutrzejszych przeciwników do najuczciwszych nie należy. 
-Dobra. Macie nas.-powiedzieli z rezygnacją -Dobrze ich znacie?-spytali krukonów pokazując głową na Laylę oraz Paula. Krukoni spojrzeli po sobie
-Owszem.-odparła im Irma Delacroix -Znamy się od bardzo dawna. I mimo że nie jesteśmy tak jak oni w slytherinie, to się kolegujemy.-
-Radzę wam odejść zanim Goyl'e was wypatrzy.- poradził im Nataniel Delacroix.
-Dobra.Dobra. Nie róbcie takiego ruchu.-odparł Sean wstając. W żadnym wypadku nie ufał Layli, wiedział ,że to jakiś chytry plan ślizgonki. Miał zamiar dowiedzieć się co ona uknuła. Ale na razie też miał zamiar udawać ,że jej ufa i ją lubi. O nie w żadnym wypadku nie był już nieśmiałym, mającym w każdym przyjaciela dzieciakiem. Musiał uważać co mówi przy niej i tamtych. Przecież to wiadome nie od dziś ,że ich rodziny popierały, albo nadal popierają Czarnego Pana.
***
Gdy drużyna ślizgonów skończyła trening było już po ciszy nocnej dla pierwszorocznych. Layla i Paul wiedzieli,że będą mieć niezłe kłopoty jak ich złapią i tym razem to nawet ich rodzice im nie pomogą. Ale z drugiej strony nie mieli najmniejszej ochoty wracać do swoich dominotoriów. Layla wyjęła z kieszeni swojej szaty pelerynę-niewidkę. Oboje się pod nią zmieścili. Layla przypomniała sobie w tym momencie jak mieli po siedem lat i jak zniknęli z nudnego przyjęcia na którym dorośli ciągle gadali o powrocie Czarnego Pana. Wymknęli się wtedy nad jezioro za villą Averych ,ich przyjaźń zaczęła się właśnie wtedy. Obecnie szli pod peleryną w kierunku szkoły, ale bynajmniej nie do dominotoriów tylko do wieży astronomicznej. Zawsze tam  szli gdy musieli pogadać, mając pewność,że nikt  ich nie podsłucha.
-Co jest Avery?-zapytała widząc jego smutny wzrok wpatrzony w horyzont po za Hogwartem.
-Nic-odparł bez przekonaia.
-Aha. I ja mam w to uwierzyć?-spytała w żartach dając mu kuksańca w bok a potem całkiem poważnie dodała -Mów, co cię gryzie. Mi przecież możesz powiedzieć.-
Spojrzał na nią a potem powiedział szeptem mimo że nikogo po za nimi tam nie było
-Nasi starsi znów się pokłócili nie wiadomo o co.
-Paul, oni się ciągle kłócą. Pewnie pogodzą się jutro. A co do ich kłótni to mam ich już naprawdę dość.- odparła, wiedząc ,że on ją rozumie.                                         

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz